Diabolik Lovers- Rozdział 1
Ponieważ pierwszy rozdział miałam gotowy od dawna, zamieszczam go od razu, co ma się marnować na dysku ;)
Właściwa historia zaczyna się w momencie przyjazdu Yui do rezydencji Sakamakich- zapraszam Cię, żebyś się przekonał/-ała co ją u nich czeka.
Życzę miłej lektury.
Amai Etco.
Diabolik Lovers- Rozdział 1
Nawet nie wiem, kiedy właściwie odpłynęłam. Po prostu zasnęłam ukołysana stłumioną piosenką wydobywającą się z radioodbiornika, delikatnym kołysaniem pojazdu i szumem wiatru słyszalnym zza uchylonego od strony kierowcy okna. Nic mi się nie śni; trwam w bezdennej pustce; z zamkniętymi oczami i głową opartą o zagłówek fotela pod niewygodnym kątem. Objęcia Morfeusza są jednak silniejsze, ponieważ nie przeszkadza mi ta pozycja; nie zwracam na to uwagi. Po prostu śpię.
Otwieram oczy, czując gwałtowny ruch, coś jakby podskok na wyboju lub podjazd pod stromą górkę. Przecieram powieki, chcąc pozbyć się resztek snu i patrzę przez okno. Widzę las. Piękny, bujny ogród, pełen rozłożystych drzew użyczających nam cienia swoich koron, oświetlający nas stłumionymi przez liście promieniami słonecznymi; żywy i zielony, niedostępny świat. Z zachwytem wciągam głośno powietrze, lustrując zachłannym wzrokiem niesamowitą ścianę roślinności za oknem auta. Przysuwam się do szyby, jakbym chciała przyjrzeć się tej puszczy z bliska. Czuję się jak dziecko, które przez sklepową witrynę podziwia nieosiągalne dla niego słodkości.
Nawet kierowca taksówki wydaje się być oczarowany otoczeniem, w którym się znajdujemy. Nic nie mówi; wyłącza radio, by w ciszy podziwiać piękne widoki.
Wzdycham zadowolona i w duchu z całego serca dziękuję Bogu, że stworzył coś tak cudownego, czym człowiek może cieszyć swoje oczy.
Jedziemy lasem jeszcze przez kilka minut; zbyt krótko, by w pełni napełnić się pięknem tego świata i bożego stworzenia. Zastanawiam się, ile już czasu jesteśmy w drodze i czy czeka nas jeszcze długa podróż. Próbuję wyłuskać z pamięci strzępki informacji, które ojciec przekazał mi na temat nieznanych mi krewnych. Wiem tylko, że mieszkają w ogromnej rezydencji i noszą nazwisko Sakamaki.
- Sakamaki- mówię cicho, zbyt cicho, by kierowca mógł usłyszeć. Smakuję to słowo niczym nieznany owoc.
- Już niedaleko, panienko- podnoszę głowę i ze smutkiem dostrzegam, że piękny, bujny las zastępuje prosta, żwirowa ścieżka prowadząca w głąb zjazdu. Przyciskam się na tyle na ile pozwala mi pas do tylnego okna, chcąc jeszcze przez chwilę nacieszyć oczy widokiem puszczy. Mam wrażenie, że zostawiam za sobą całe swoje dotychczasowe życie, swoją przeszłość i wkraczam w inny, nieznany mi dotąd świat. Szeroko otwartymi oczami wodzę przed sobą, chcąc zorientować się, gdzie jestem, jednak nie rozpoznaję niczego co widzę.
Kierowca skręca gwałtownie, aż z impetem padam do przodu i z piskiem opon zatrzymuje się przed żelazną bramą. Taksówkarz odwraca się do mnie z przepraszającym wzrokiem.
- Proszę mi wybaczyć, panienko- mówi ochrypłym głosem, opierając się o zagłówek swojego fotela- Jesteśmy już na miejscu. Oto Rezydencja Rodziny Sakamaki- wykonuje powolny ruch ręką w kierunku ust, jakby zaciągał się papierosem i kiwa głową- Wyciągnę twoje bagaże, panienko.
Wysiada z auta. Wyglądam przez okno zaciekawiona.
Widzę ogromną bramę z ozdobnymi wykończeniami, tak dużą, że prawie sięgającą nieba i mosiężną tabliczką na środku z nazwiskiem Sakamaki wygrawerowanym złotymi literami. Otwieram z zachwytu usta i wysiadam z samochodu. Taksówkarz kładzie moją walizkę i torbę na ziemi koło wejścia.
- Jak tu pięknie- oznajmiam z uśmiechem, który kierowca odwzajemnia. Ma, na oko, koło pięćdziesiątki, potężny brzuch ściśnięty paskiem od spodni, czarną marynarkę i spiczastą czapeczkę z łańcuchem oraz żółte zęby.
- Niestety, nie mogę wejść dalej. Da sobie panienka radę sama?- patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem. Mógłby być moim dziadkiem. Zakładam torbę na ramię, łapię za rączkę walizki i uśmiecham się.
- Tak. Bardzo panu dziękuję za pomoc- kłaniam mu się lekko i zaczynam iść w stronę Rezydencji Rodziny Sakamakich. Czuję dziwny ucisk w gardle. Nie bardzo wiem, czy postępuję słusznie, jednak wiem, że jeśli przekroczę próg tych żelaznych wrót, moje życie diametralnie się zmieni. Dziwne przeświadczenie pojawia się w mojej głowie i znika jak zdmuchnięty oddechem płomień świecy.
- Proszę poczekać, panienko- taksówkarz podbiega do mnie. Czuję silny zapach papierosów od którego robi mi się natychmiastowo niedobrze. Mężczyzna wkłada mi coś w dłoń. Podnoszę rzecz do oczu. To mała, prostokątna karteczka z nazwą firmy, imieniem, nazwiskiem, adresem i numerem telefonu- To moja wizytówka. Niech panienka zadzwoni, jeśli panienka będzie potrzebowała podwózki- puszcza mi oko i klepie po ramieniu potężną jak bochen chleba dłonią. Kiwam głową w podzięce, chowam kartonik do przedniej kieszeni spodenek i dotykam bramy. Jest zimna, matowa i lekko powyginana w niektórych miejscach.
- Powodzenia, panienko- taksówkarz posyła mi ostatni, pełen otuchy uśmiech i wsiada do samochodu.
- Jeszcze raz za wszystko dziękuję- mówię, ignorując rosnącą gulę w gardle. Macha wystawioną przez otwarte okno ręką, uruchamia silnik i rusza w drogę powrotną z piskiem opon.
Stoję przez chwilę, odprowadzając auto wzrokiem dopóki nie znika za horyzontem. Zaciskam dłoń na bramie i popycham ją lekko. Ustępuje z powolnym, przyprawiającym o gęsią skórkę zgrzytem, otwierając przede mną swój świat.
Pierwsze co rzuca mi się w oczy po przekroczeniu bramy, to marmurowa, potężna fontanna w kształcie kędzierzawego aniołka przy kości z ułamanym skrzydłem i z trąbką przy ustach. Jego tłuste rączki niepewnie trzymają instrument. Przechyla lekko główkę, z dala od rzeczy w jego paluszkach. Za przepiękną budowlą widać ogród. Dostrzegam krzaki pełne rozkwitających, białych róż; przypominają śnieg; są takie czyste i delikatne.
Idę przed siebie, ciągnąc walizkę na kółkach i uważnie się rozglądając. Zatrzymuję się przy krzakach śnieżnobiałych róż i wyciągam rękę. Dotykam kwiatu, rozkoszując się delikatną fakturą, słodkim, durzącym zapachem i dziwiąc się żywemu koloru liści, tak bardzo kontrastującym z dziewiczą bielą kwiatów. Odrywam jeden płatek, przesuwam go przed nosem i gwałtownym ruchem ściskam w dłoni. Uśmiecham się, czując dotyk mokrego jedwabiu na skórze. Wyrzucam to co pozostało z róży i idę dalej.
Kiedy mijam marmurową fontannę, z wrażenia wstrzymuję oddech. Przed sobą widzę ogromną, majestatyczną budowlę. Bardziej przypomina zamek, pałac należący do królewskiej rodziny niż dom, w którym mieszka którykolwiek z wiernych mojego ojca. Czuję dziwny ucisk, patrząc na szpiczaste iglice, prawie przebijające niebo nad sobą, wysokie kolumienki z pędzącym po ich ścianach trującym bluszczem, żelazne framugi, w których odbijają się lśniące szkłem szyby, koronkowe firanki wirujące na wietrze, ciężkie kotary w co poniektórych okiennicach. Wydaję mi się, że nie pasuję do tak pięknej, baśniowej wręcz scenerii; że jestem jedyną, do bólu przeciętną, rzeczą w tym onirycznym świecie. Monumentalny budynek przytłacza mnie; w jednej chwili atmosfera zagęszcza się; temperatura spada o kilka stopni, zupełnie jakby pogoda oddawała mój nastrój przygnębienia.
- Kim są moi krewni, że stać ich na tak ogromną rezydencję?- pytam siebie cicho. Mam świadomość, że nikt mi nie odpowie i to mnie dobija. Chcę, by ktoś wyjaśnił mi wszystkie dręczące mnie wątpliwości; wsparł mnie lub powiedział, co mam robić. Czuję jak niepewność rozpuszcza mój umysł od środka, powodując dezorientację.
Co mam teraz zrobić?
- Nie pasuję tu. To nie jest moja rodzina. Tata musiał się pomylić. Ja…- nie zdaję sobie sprawy, że mówię sama do siebie. Słowa same wydostają się z moich ust, bez udziału mojej świadomości. Kręcę głową- Ja…Ja nie wiem co mam…- mój żałosny monolog przerywa odgłos grzmotu. Zaczyna padać, zimne krople spadają z nieba i rozpryskują się na ziemi, kończąc swój krótki żywot. Stoję, moknąc, aż przed oczami nie robi mi się biało od błyskawicy przecinającej nieboskłon. Serce podchodzi mi do gardła ze strachu. Zaciskam mocniej dłonie na rączce walizki i biegnę przed siebie, ciężko dysząc.
Dobiegam do drzwi wejściowych- wielkich, żelaznych, bogato zdobionych ornamentami roślinnymi wrót i łapię za wiszącą przy nich staromodną kołatkę. Uderzam nią kilka razy o metal. Rozlega się nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Czekam aż ktoś mi otworzy.
Patrzę na skąpany w deszczu różany ogród; jak lodowate krople moczą delikatne kwiatowe płatki i wzdycham cicho. Przysuwam ucho do drzwi, chcąc wyłapać jakieś dźwięki, jednak nic nie słyszę. Zrezygnowana opieram się o klamkę i niechcący ją naciskam. Wrota otwierają się, a ja z impetem wpadam do środka.
- Prze- przepraszam!- czuję jak się czerwienię, ponieważ wtargnęłam nieproszona do czyjegoś domu- Przepraszam, jest tu ktoś?
Odpowiada mi głucha cisza. Rozglądam się uważnie po pomieszczeniu. Znajduję się w holu głównym. Korytarz utrzymany w zgaszonych barwach, z sufitu zwiesza się szklany żyrandol, wykuszowe okna zasłonięte są grubą, purpurową kotarą, ciemność rozświetla kilka świec w złotych kandelabrach. Czuję się jak we wnętrzu jakiegoś pałacu z jednej z bajek z dzieciństwa.
- Jak tu pięknie..- mówię cicho, pozwalając by na moich ustach wykwitł delikatny uśmiech- Czuję się jak księżniczka..- zachwycona idę do przodu. Wyobrażam sobie, że za mną po ziemi ciągnie się długi tren mojej ozdobnej sukni, szorując po posadzce, a ja jestem panią na tych włościach.
Staję na pierwszym stopniu schodów i coś, jakieś dziwne przeczucie, każe mi spojrzeć na lewo. Przekręcam głowę i zamieram.
Na kanapie pod jednym z okien leży jakiś chłopak. Ma rozczochrane, ciemnoczerwone włosy, lewą nogę zgiętą pod naprawdę dziwnym kątem i niesamowicie bladą cerę. Pierwsze, co myślę to to, że mam przed sobą manekina ludzkich rozmiarów i o ludzkiej aparycji, w dodatku wyglądającego na mojego rówieśnika. Jego skóra jest prawie przezroczysta, a usta, o zaskakująco ładnym jak na mężczyznę kroju, czerwone. Nie oddycha; jego klatka piersiowa nie podnosi się i nie opada pod wpływem wdechu i wydechu. Jego oczy nie poruszają się pod powiekami; nic mu się nie śni.
On nie śpi.
On się nie rusza.
O. Mój. Boże.
Rzucam torbę i walizkę, i podbiegam do chłopaka. Dotykam leżącej na jego brzuchu dłoni. Jest lodowato zimna i gładka jak marmur. Ma długie, szczupłe palce; jak pianista. Klękam obok kanapy i kładę głowę na jego piersi. Z przerażeniem odkrywam, że nie słyszę bicia jego serca. Podnoszę wzrok, modląc się w duchu, by zobaczyć jego otwarte oczy. Nic się jednak nie zmienia.
- Oh nie..- jęczę, sięgając po telefon. Palce latają mi jak szalone po klawiaturze, kiedy zdenerwowana próbuję wybrać numer na pogotowie. Gdy mam naciskać zieloną słuchawkę, jakaś ręka zdecydowanie zaciska się na aparacie. Patrzę zszokowana jak chłopak, którego jeszcze sekundę temu brałam za trupa, wstaje do pozycji siedzącej i wbija we mnie rozeźlony wzrok. Jego oczy mają jadowicie zielony odcień i pionowe źrenice, do złudzenia przypominające kocie oraz podniesione kąciki. Zabiera mój telefon i kładzie obok siebie. Przeciąga się i ziewa niczym znudzony kociak.
- Kim ty, do licha, jesteś?- rzuca mi spojrzenie spode łba. Ma basowy, melodyjny głos; przechodzi mi przez myśl, że naprawdę przyjemnie się go słucha. Ah, ale przecież on…
- Przecież ty nie…- wskazuję na niego palcem, jakbym go oskarżała- Twoje serce nie bije. Masz lodowato zimną skórę. Nie masz pulsu. Ty…- zdaję sobie sprawę jak głupio to brzmi, tym bardziej, że chłopak siedzi przede mną i widzę, że wszystko z nim w porządku- Ty nie…Nie żyjesz!
- Haa?- rzuca mi zdziwione spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Nagle otwiera szerzej oczy- Aa, o to chodzi.. To nie tak jak myślisz. To bardziej skomplikowana sprawa- mruga i patrzy na mnie zmrużonymi podejrzliwie oczami- Zaraz. Jak ty się tu w ogóle znalazłaś? I kim jesteś?
- Sakamaki?- pytam błagalnie, mając nadzieję, że on mi cokolwiek wyjaśni.
- Co?- mruga zaskoczony- Skąd znasz moje nazwisko? I czemu nie odpowiadasz na moje pytania tylko zadajesz własne? Kim ty, do cholery, jesteś? Zaczynasz mnie denerwować!
- Prze-przepraszam!- podnoszę się z kolan i, próbując nie potknąć się o rzucone przeze mnie torby, odchodzę kilka kroków do tyłu- Ja…Ja nie chciałam…
Chłopak błyskawicznie pojawia się przede mną.
- C-co..?
- Oooh, taak, na pewno tego nie chciałaś- oznajmia, przeciągając słowa. Szybkim ruchem łapie mnie za nadgarstek i wykręca go. Jęczę z bólu- Wpadasz niezapowiedziana i niezapraszana do czyjegoś domu i budzisz kogoś z drzemki. Masz nieszczęście, że tym kimś jest Ayato-sama, głupia. Należy ci się kara, wiesz?- zanim zdążę przyswoić sobie jego słowa i jakoś na nie zareagować, chłopak rzuca mnie na kanapę. Pochyla się nade mną, oblizując usta. Zamieram. Zapominam o bólu w nadgarstku.
- Może trochę zaboleć, nie będę delikatny za to, co zrobiłaś- mówi mi do ucha; jego ciepły oddech pieści moją skórę, wywołując niechciane dreszcze. Kręcę głową, jednak zamieram czując jego język na mojej szyi. Chłopak porusza nim w górę i w dół powolnymi, zmysłowymi ruchami, a ja walczę, by uwolnić się z jego uścisku.
- Prze-przestań..!- wbijam mu paznokcie w skórę nadgarstka, jednak on nic sobie z tego nie robi. Zaciskam zęby z bezsilności.
- Czas na twoją karę- odrywa się na kilka sekund. Panikuję, gdy przykłada mi coś ostrego do szyi. Czy to nóż?! Wiercę się jeszcze bardziej, czując jak coś mnie kłuje. Żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Boże, proszę..!
- Ayato, co ty wyprawiasz z naszym gościem?
Drugi męski głos. Trochę bardziej dojrzalszy i zrównoważony, jednak nie tak melodyjny jak głos czerwonowłosego. Przechodzą mnie ciarki.
- Tsk, że też musiałeś tu przyleźć, Reiji- prycha Ayato, schodząc ze mnie i przysiadając na kanapie. Natychmiast się podnoszę i przyciskając ręce do piersi, patrzę na nieznajomego. Jest wysoki, dobrze zbudowany mimo szczupłej sylwetki, ma czarne ulizane włosy, których grzywka zachodzi na ciemnoróżowe oczy o przenikliwym wejrzeniu, skrytych za okularami o cienkich oprawkach. Coś w jego postaci sprawia, że trudno mi oddychać. Przełykam ślinę niepewna.
- Dobrze wiesz, jakie zasady panują w tym domu- Reiji szybkim ruchem poprawia opadającą mu na twarz grzywkę i obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. Taksuje mnie powolnym, oceniającym wzrokiem, a na koniec podnosi wysoko czarne brwi- Mogę wiedzieć, kim jest ta ludzka dziewczyna i co tutaj robi?
- Hę? Myślałem, że ty mi to wyjaśnisz- Ayato zakłada długie ręce za głowę- Nie mam pojęcia, kim jest ten naleśnik. Rzuciła się na mnie, kiedy spokojnie spałem i zaczęła się do mnie dobierać jak jakaś wariatka.
Z oburzenia wciągam ze świstem powietrze.
- Ja wcale się do ciebie nie dobierałam! Chciałam tylko sprawdzić, czy żyjesz- nie ruszałeś się, więc..- docierają do mnie jego słowa, a dokładnie to jak mnie nazwał- Na- naleśnik..? Co masz na myśli.?- pytam, czując jak moje policzki oblewa gorący rumieniec.
- To że jesteś tak płaska, że z przodu przypominasz rozlazłego naleśnika- mówi Ayato z prostotą, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie- To przezwisko doskonale do ciebie pasuje.
- Wcale nie. Przestań mnie tak nazywać- zaciskam palce na materiale swetra, tuż obok złotego naszyjnika w kształcie pustego serca.
- Dlaczego? Przecież jesteś płaska- to zadziwiające, że nastoletni chłopak potrafi zachowywać się jak kapryśne dziecko, a ja mu się odgryzam, zupełnie jakby ta cała pseudo-kłótnia naprawdę mnie obchodziła. Kręcę głową, dając znak, że nie chcę kontynuować. Usta Ayato rozciągają się w szelmowskim uśmiechu. Reiji kręci głową i mruczy coś pod nosem. Nie wnikam, co mówi. Wstaję z kanapy, by znaleźć się jak najdalej od czerwonowłosego chłopaka, kiedy czuję jak na moim nadgarstku zaciska się zimna jak lód dłoń.
- Nigdzie nie idziesz- natrafiam na jadowicie zielone oczy Ayato. Zaczyna mnie do siebie przyciągać. Próbuję walczyć, ale chłopak jest silniejszy. Niczym bezwolna marionetka wpadam w jego ramiona. Nie mogę się ruszyć; trzyma mnie zbyt mocno. Odchyla moją szyję, odgarnia włosy i trwamy w takim ułożeniu przez chwilę, jakbyśmy chcieli wyryć to sobie w pamięci. Znów czuję coś ostrego tuż przy gardle, jednak głowę mam ułożoną pod kątem, który uniemożliwia mi zobaczenie czegokolwiek. Przymykam powieki, czekając na to co ma się wydarzyć.
- Co ty wyprawiasz, Ayato?!- kolejny męski głos. Głos należący do kogoś, kto ledwo panuje nad ogarniającą go złością. Otwieram oczy, w tej samej chwili, kiedy zwinięta pięść nieznajomego wbija się w oparcie kanapy. Słyszę trzask łamanego drewna; szczątki mebla rozpryskują we wszystkie strony, a moje serce zamiera ze strachu. Ayato odrywa się ode mnie i odskakuje w bok, kiedy białowłosy chłopak znów zamierza się, by uderzyć. Wykorzystując fakt, że jestem wolna, wstaję z kanapy, przebiegam nad rozrzuconymi bagażami i dobiegam do szklanego stolika po drugiej stronie pokoju. Żaden z obecnych nie próbuje mnie zatrzymać. Reiji patrzy na całą scenę z mieszaniną odrazy i znużenia.
- Co tobie, Subaru? Ta mała tak na ciebie działa?- Ayato wybucha głośnym śmiechem, strzepując z marynarki pozostałości po oparciu kanapy. Subaru zaciska dłonie w pięści.
- Przymknij się! O niczym nie masz pojęcia!
Ayato kręci powoli głową i rozkłada ręce w udawanym geście bezradności.
- Może i nie, ale wiem, że na mnie ma ona niesamowity wpływ. Kusi mnie bardzo, by jej spróbować- pociera kąciki ust palcem wskazującym z zagadkowym uśmiechem.
- Jeśli chcesz to zrobić, zabierz ją do swojego pokoju- mówi Reiji, znów poprawiając okulary.
- N-nie, słuchajcie, to jakieś nieporozumienie- cofam się do tyłu, aż potykam się o kanapę i padam na nią. Wyciągam przed siebie ręce w obronnym geście- Najlepiej będzie, jeśli sobie stąd pójdę i zapomnimy o tym, co się stało, dobrze?- mam wrażenie, że nikt mnie nie słucha; że moje słowa nic dla nich nie znaczą. Zaciskam wargi z bezsilności. Co mam zrobić?
- Zapewne tak zrobimy- zgadza się Reiji, obrzucając srogim spojrzeniem krążących wokół siebie Ayato i Subaru. Natychmiast przestają się gonić niczym posłuszne psy- jak już z tobą skończymy, kobieto- dokańcza spokojnym tonem. Serce podchodzi mi do gardła. Wbijam w niego przerażony wzrok, mając się jednak na baczności. Reiji opuszcza ramiona w dół, jakby szykując się do ataku.
- N-nie..- błagam cicho; nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Ci młodzi mężczyźni są niebezpieczni, a ja nie mam dokąd uciec- Zostawcie mnie..
- Hm?- kolejny głos, a po nim do akcji wkracza giętki język dotykający mojego policzka. Wzdrygam się i odskakuję. Mimo przepełniającego mnie strachu, moje ciało reaguje instynktownie. Patrzę na młodego chłopaka, który przed chwilą mnie polizał. Ma długie, zawijające się na końcach rudawe włosy, zielone, o ciemniejszym odcieniu niż tęczówki Ayato, oczy. Jasne usta układające się w delikatny wyraz zdziwienia i czarny kapelusz z różową wstążeczką dopełniają jego wygląd bawidamka i lekkoducha. Przysuwa się bliżej i wciąga nosem powietrze- Bitch- chan, jak ty słodko pachniesz. Zdajesz ty sobie sprawę, jak na nas działasz?
- Teraz ty, Laito? Po co wszyscy tutaj przyszliście?- Ayato prycha ze zniecierpliwieniem, z powrotem zajmując miejsce na kanapie- Byłem pierwszy, więc ja mam do niej pełne prawo.
- Jakiś ty niemiły, Ayato- kun- Laito cmoka z dezaprobatą i robi usta w ciup. Po chwili dodaje poważniej: Jedzeniem powinno się dzielić z innymi, a szczególnie ze swoją rodziną- pochyla się do mnie z wyciągniętym językiem.
- Co? Zostaw mnie!- odsuwam się jeszcze bardziej aż plecami dotykam czyjegoś ramienia. Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu- jest zadziwiająco drobna, z pewnością należy do jakiejś dziewczyny lub dziecka. Ta sama osoba zgarnia mi włosy z szyi i przejeżdża po niej chłodnym palcem. Czuję dreszcze.
- Pachniesz jak miodowa babeczka- głos przypomina ptasie ćwierkanie. Jest słodki i ciągnący się jak gęsty syrop- Teddy, musimy jej spróbować.
- Zachowuj się, Kanato. Ta dziewczyna jest naszym gościem- Reiji błyskawicznie pojawia się obok fioletowowłosego chłopaka z podkrążonymi oczami i łapie go za rękę, w której ściska pluszowego misia z opaską na lewym oku.
Tego jest dla mnie za wiele. Wszyscy tutaj zachowują się jak niepełni rozumu psychopaci, którzy chcą mi zrobić coś złego, a nie jak moja, prawdopodobnie, rodzina. Wstaję gwałtownie i ponownie zaczynam uciekać. Dobiegam do drzwi wejściowych i ciągnę za klamkę. Ani drgnie. Tłumię pisk przerażenia i odwracam się przodem do korytarza. Zgromadzeni śledzą uważnie każdy mój ruch, ciekawi co dalej zrobię. Rozpaczliwie szukam w głowie jakiegoś pomysłu, który pozwoli mi się stąd wydostać, ale w moim umyśle panuje pustka. Znów łapię za klamkę, ale nic to nie daje. Ogarnia mnie frustracja; kilka razy uderzam dłonią w metal, jakby to miało sprawić, że drzwi się otworzą. Z tyłu dobiega mnie cichy śmiech- brzmi niczym tłuczenie szkła.
Po chwili słyszę jeszcze jeden głos. Jest najcichszy i jednocześnie najbardziej przerażający i dreszczogenny:
- Uciszcie się. Przez was nie słyszę muzyki.
Na kanapie, na której wcześniej siedzieli Laito i Kanato leży teraz wysoki, jasnowłosy chłopak. Ma zamknięte oczy, słuchawki w uszach i powyciągany kremowy sweter na sobie.
Ayato prycha i znikąd pojawia się przy mnie. Opiera rękę o drzwi i staje tak, aby odgrodzić mnie od reszty.
- Do diaska, trzymajcie się od niej z daleka. Jest moja- łapie mnie za rękę i wykręca ją pod bolesnym kątem. Zaciskam usta.
- Nikt cię tu nie zapraszał, Shu- mówi Reiji, jednak blondwłosy chłopak nie odpowiada mu. Okularnik zgrzyta zębami- Niewdzięczny leń- syczy ze złością.
- Coraz więcej osób chcę cię spróbować, Bitch- chan- Laito teatralnym gestem odgarnia włosy z oczu. Wydaje z siebie cichy chichot- Powinnaś czuć się zaszczycona.
- Nic dla mnie nie zostanie, jeśli wszyscy się na nią rzucicie- narzeka Kanato, przyciskając do siebie pluszaka.
- Kim ona właściwie jest?- syczy Subaru, zwijając dłonie w pięść.
Reiji wzdycha, przechodząc na środek pomieszczenia. Przypomina mi teraz ojca stojącego na mównicy i wygłaszającego kazanie do zgromadzonych tłumnie wiernych.
- Właśnie tego od kilku minut próbuję się dowiedzieć- poprawia wpadające mu do oczu włosy i wbija we mnie naglący wzrok- Proszę, powiedz nam kim jesteś i co tu robisz?
Gwałtowna zmiana jego zachowania konfuduje mnie i przez chwilę nie bardzo wiem, co mam odpowiedzieć. Ponaglana niecierpliwym ruchem jego ręki, niepewnie zaczynam się przedstawiać:
- Mam na imię Yui. Komori Yui. Zostałam wysłana do waszej rezydencji z polecenia mojego ojca, Komori Seijiego- widzę, że jego imię wywołuje reakcję u Reijiego. Okulary ponownie zsuwają się z jego nosa, jednak on ich nie poprawia. Patrzy ponuro w podłogę pod swoimi stopami, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Leżący na kanapie Shu otwiera oczy. Mają intensywnie niebieski kolor.
- Seiji?- pyta blondyn, a ja czuję jak moje serce na moment zamiera- Jesteś jego córką?
Zupełnie jakby nie słyszał tego, co mówiłam wcześniej; jakby mnie wcale nie słuchał. Ayato rzuca mi natarczywe spojrzenie, ale nic nie mówi. Ja też się nie odzywam; kiwam tylko głową.
- Naprawdę?- Shu wydaje się być szczerze zdziwiony. Po chwili jego wyraz twarzy zmienia się na śmiertelnie znudzony, chłopak zakłada ręce za głowę na kształt prowizorycznej poduszki i zamyka oczy- Musiałem się pomylić, nieważne. Widzę jednak, że Pastor postanowił dotrzymać swojej części umowy.
- Umowy?- pytam. Szukam wzrokiem odpowiedzi w kocich oczach Ayato, ale widać, że on również nic nie wie. Kręci głową.
- O czym ty, cholera, gadasz? Jaka umowa? I jaki to ma związek z Naleśnikiem?- wypuszcza z uścisku mój obalały nadgarstek. Czuję lekkie pulsowanie, jakby chodzące robaki pod skórą.
- Ty coś wiesz- to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Reiji podchodzi do kanapy, na której leży Shu- Skoro tak, wytłumacz nam wszystkim, co się tutaj dzieje.
W pomieszczeniu zapada brzemienna cisza. Wszyscy wbijamy naglące spojrzenie w blondyna. W końcu powietrze wypełnia przeciągłe westchnienie:
- Jakie to irytujące.. Kościół przysłał nam tę dziewczynę na prośbę ojca w charakterze „Ofiarnej narzeczonej”.
- Co?!- razem z Ayato, Kanato i Laito wydobywamy z siebie zdziwiony okrzyk. Jak to- co Kościół ma z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego miałby zrobić coś tak.. Nic z tego nie rozumiem. Podnoszę wzrok i natrafiam na uważne spojrzenie zielonych oczu Ayato. On coś wie; wie o co chodzi Shu, jednak nie śmiem mieć nadziei, że cokolwiek mi powie. Nie liczę na to. Chłopak obserwuje mnie przez chwilę, jakby szukając czegoś w mojej twarzy. Czuję się niepewnie pod wpływem jego spojrzenia, więc odwracam głowę.
Subaru zaciska dłonie w pięści. Wygląda jakby znowu chciał coś zniszczyć.
- Chcesz powiedzieć, że przysłali ją tutaj jako kolejną ofiarę?
Kanato i Laito wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Chłopak z ciemnymi kręgami pod oczami przytula mocniej pluszowego misia. Kapelusznik zakłada ręce na piersi i chichocze pod nosem.
- Rozumiem- Reiji odwraca się w moją stronę. Poprawia okulary powolnym, zamyślonym ruchem- Czyli jesteś naszą nową ofiarą. Dobrze wiedzieć.
Ayato prychnąwszy, przysuwa się bliżej mnie.
- Ani ważcie się ją ruszyć. To moja własność. Zabiję tego, kto będzie próbował się do niej dobrać.
Laito kręci głową.
- A ty znowu swoje, Ayato- kun. Jesteś niereformowalny, wiesz?
- Zamknij się, ona należy do mnie!
- Niby jakie masz prawo decydować o tym, kto pierwszy jej skosztuje? Nie jesteś najważniejszy- Kanato, przyciskając mocniej pluszaka, mierzy Ayato zuchwałym spojrzeniem. Ma ogromne, jasnofioletowe oczy, w których migoczą tajemnicze iskierki.
- Przestańcie się zachowywać jak dzieci- wzdycha Reiji, zwracając się do Shu- A o co chodzi z umową, o której wcześniej wspomniałeś?
- Kościół obiecał Seijiemu sporą kwotę pieniędzy za oddanie jedynej córki do naszej rezydencji. Miała zostać naszą ofiarą, z którą moglibyśmy zrobić co tylko chcemy, ale jej ojciec postawił warunek, aby jej nie zabijać, a nasz się na to zgodził i dał mu słowo- Shu otwiera oczy i patrzy na mnie przenikliwymi, niebieskimi oczami. Pod wpływem jego spojrzenia robi mi się przeraźliwie zimno. Mam wrażenie, że jego słowa skierowane są tylko do mnie- Nie możemy jej zabić. Przynajmniej nie teraz.
Czuję jak coś we mnie pęka. Odnajdując w sobie nieznane siły, odpycham Ayato, który nawet nie próbuje mnie zatrzymać, i rzucam się przed siebie. Pech chce, że wykonawszy zaledwie kilka kroków, potykam się i upadam na podłogę, tam gdzie nie chroni jej miękki dywan. Czuję mrowiący ból w kolanie, a po chwili widzę jak na obdartej skórze pojawia się kropla krwi.
Zapada cisza. Atmosfera gęstnieje w ciągu kilku sekund. Mieszkańcy rezydencji patrzą na mnie niczym na świeżą zdobycz. Ich przenikliwe, wygłodniałe spojrzenia przenikają mnie na wylot. Ich wzrok koncentruje się na moim zranionym kolanie.
A właściwie, na krwi spływającej cienkim strumyczkiem po mojej nodze.
To nie są ludzie. To…
- Wampiry. Jesteście wampirami- rzucam w przestrzeń. Laito parska wymownym śmiechem. Jego oczy lśnią jak szmaragdy. Tak jak wpatrzone we mnie slepia pozostałej piątki.
- Oczywiście, że tak, Bitch-chan. Umierałem z ciekawości, kiedy się tego domyślisz- rzucam się do ucieczki, a Laito głośno się śmieje. Ignorując kłujący ból w kolanie, biegnę przed siebie. Mijam korytarz pełen szeregów jednakowo wyglądających drzwi, podążam jednak dalej. Uciekam na oślep; wybieram losowe lokacje. Wbiegam na kręte schody prowadzące na pierwsze piętro. Ciągnę za klamkę pierwszych z brzegu drzwi. Zamknięte. Tak samo pozostałe. Biegnę dalej; pociągam za kolejne drzwi; przekręcam kolejne gałki, lecz nic to nie daje. Zduszam strach w zarodku; nie mogę się teraz poddać; nie mogę się zdekoncentrować. Muszę uciekać.
Na końcu trzeciego piętra dostrzegam maleńki stolik. Na koronkowej serwetce leży staromodny aparat telefoniczny ze słuchawką i kablem ginącym pod okryciem. Czując nagłe ożywienie, lecę do stolika jak na skrzydłach, łapię za słuchawkę i zaczynam wykręcać odpowiedni numer. Z początku nie dochodzi do mnie delikatne buczenie ciszy w słuchawce; zrzucam winę na szalejącą burzę za oknem za problemy z łącznością. Dopiero później zdaję sobie sprawę, kiedy muskam słuchawkę palcem, że nie wyczuwam kabla. Mam bardzo złe przeczucia, gdy zaglądam pod stolik. Widzę odłączony kabel. A właściwie, został on przegryziony.
Powietrze wypełnia głośny, dziecięcy śmiech. Kanato opiera się plecami o ścianę. Koło niego stoją dwa stoły aż uginające się pod ciężarem słodkości na nim. Na ozdobnych, porcelanowych talerzykach leżą najróżniejsze rodzaje kruchych ciasteczek, ciasta w całości wykonane z mlecznej czekolady, z waniliową polewą, z ciągnącym się, gorącym karmelem, z alkoholem, babeczki z kolorowym lukrem i strategicznie rozmieszczonymi owocami. Wyglądają niesamowicie smakowicie; aż cieknie ślinka. Kanato ma na sobie za duże ubranie, które nadaje mu komiczny wygląd dziecka próbującego upodobnić się do dorosłego. Jednak nie jest mi do śmiechu, gdy na niego patrzę. Jego oczy żarzą się mocnym i niepokojącym blaskiem. Nie wiem, co jest bardziej przerażające- postać chłopaka czy jego przytulanka.
Słyszę jakiś szelest za sobą. Rzucam słuchawkę z przegryzionym kablem i podejmuję ucieczkę. Ponownie krążę po nieznanych mi korytarzach, ciągnąc za klamki i gałki w nadziei, że uda mi się otworzyć którekolwiek z drzwi. Zbiegam po schodach, nie przejmując się dokąd mnie zaprowadzą. Byle jak najdalej stąd, od tych niewyżytych psychopatów.
On kłamie.
Shu kłamie.
Mój ojciec nigdy nie wysłałby mnie do posiadających mordercze skłonności wampirów. Nigdy. To musi być pomyłka- zapewne tata pomylił adresy, nazwiska, może nawet sam fakt, że mam jechać do, podobno, naszej rodziny. Dlaczego naszymi krewnymi są żądne krwi potwory? Przecież i mój ojciec, i ja jesteśmy ludźmi, więc skąd pomysł, że mielibyśmy być spokrewnieni z tymi monstrami? To musi być jakieś kosmiczne nieporozumienie.
Albo wyjątkowo realistyczny koszmar.
Ponieważ pierwszy rozdział miałam gotowy od dawna, zamieszczam go od razu, co ma się marnować na dysku ;)
Właściwa historia zaczyna się w momencie przyjazdu Yui do rezydencji Sakamakich- zapraszam Cię, żebyś się przekonał/-ała co ją u nich czeka.
Życzę miłej lektury.
Amai Etco.
Diabolik Lovers- Rozdział 1
Nawet nie wiem, kiedy właściwie odpłynęłam. Po prostu zasnęłam ukołysana stłumioną piosenką wydobywającą się z radioodbiornika, delikatnym kołysaniem pojazdu i szumem wiatru słyszalnym zza uchylonego od strony kierowcy okna. Nic mi się nie śni; trwam w bezdennej pustce; z zamkniętymi oczami i głową opartą o zagłówek fotela pod niewygodnym kątem. Objęcia Morfeusza są jednak silniejsze, ponieważ nie przeszkadza mi ta pozycja; nie zwracam na to uwagi. Po prostu śpię.
Otwieram oczy, czując gwałtowny ruch, coś jakby podskok na wyboju lub podjazd pod stromą górkę. Przecieram powieki, chcąc pozbyć się resztek snu i patrzę przez okno. Widzę las. Piękny, bujny ogród, pełen rozłożystych drzew użyczających nam cienia swoich koron, oświetlający nas stłumionymi przez liście promieniami słonecznymi; żywy i zielony, niedostępny świat. Z zachwytem wciągam głośno powietrze, lustrując zachłannym wzrokiem niesamowitą ścianę roślinności za oknem auta. Przysuwam się do szyby, jakbym chciała przyjrzeć się tej puszczy z bliska. Czuję się jak dziecko, które przez sklepową witrynę podziwia nieosiągalne dla niego słodkości.
Nawet kierowca taksówki wydaje się być oczarowany otoczeniem, w którym się znajdujemy. Nic nie mówi; wyłącza radio, by w ciszy podziwiać piękne widoki.
Wzdycham zadowolona i w duchu z całego serca dziękuję Bogu, że stworzył coś tak cudownego, czym człowiek może cieszyć swoje oczy.
Jedziemy lasem jeszcze przez kilka minut; zbyt krótko, by w pełni napełnić się pięknem tego świata i bożego stworzenia. Zastanawiam się, ile już czasu jesteśmy w drodze i czy czeka nas jeszcze długa podróż. Próbuję wyłuskać z pamięci strzępki informacji, które ojciec przekazał mi na temat nieznanych mi krewnych. Wiem tylko, że mieszkają w ogromnej rezydencji i noszą nazwisko Sakamaki.
- Sakamaki- mówię cicho, zbyt cicho, by kierowca mógł usłyszeć. Smakuję to słowo niczym nieznany owoc.
- Już niedaleko, panienko- podnoszę głowę i ze smutkiem dostrzegam, że piękny, bujny las zastępuje prosta, żwirowa ścieżka prowadząca w głąb zjazdu. Przyciskam się na tyle na ile pozwala mi pas do tylnego okna, chcąc jeszcze przez chwilę nacieszyć oczy widokiem puszczy. Mam wrażenie, że zostawiam za sobą całe swoje dotychczasowe życie, swoją przeszłość i wkraczam w inny, nieznany mi dotąd świat. Szeroko otwartymi oczami wodzę przed sobą, chcąc zorientować się, gdzie jestem, jednak nie rozpoznaję niczego co widzę.
Kierowca skręca gwałtownie, aż z impetem padam do przodu i z piskiem opon zatrzymuje się przed żelazną bramą. Taksówkarz odwraca się do mnie z przepraszającym wzrokiem.
- Proszę mi wybaczyć, panienko- mówi ochrypłym głosem, opierając się o zagłówek swojego fotela- Jesteśmy już na miejscu. Oto Rezydencja Rodziny Sakamaki- wykonuje powolny ruch ręką w kierunku ust, jakby zaciągał się papierosem i kiwa głową- Wyciągnę twoje bagaże, panienko.
Wysiada z auta. Wyglądam przez okno zaciekawiona.
Widzę ogromną bramę z ozdobnymi wykończeniami, tak dużą, że prawie sięgającą nieba i mosiężną tabliczką na środku z nazwiskiem Sakamaki wygrawerowanym złotymi literami. Otwieram z zachwytu usta i wysiadam z samochodu. Taksówkarz kładzie moją walizkę i torbę na ziemi koło wejścia.
- Jak tu pięknie- oznajmiam z uśmiechem, który kierowca odwzajemnia. Ma, na oko, koło pięćdziesiątki, potężny brzuch ściśnięty paskiem od spodni, czarną marynarkę i spiczastą czapeczkę z łańcuchem oraz żółte zęby.
- Niestety, nie mogę wejść dalej. Da sobie panienka radę sama?- patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem. Mógłby być moim dziadkiem. Zakładam torbę na ramię, łapię za rączkę walizki i uśmiecham się.
- Tak. Bardzo panu dziękuję za pomoc- kłaniam mu się lekko i zaczynam iść w stronę Rezydencji Rodziny Sakamakich. Czuję dziwny ucisk w gardle. Nie bardzo wiem, czy postępuję słusznie, jednak wiem, że jeśli przekroczę próg tych żelaznych wrót, moje życie diametralnie się zmieni. Dziwne przeświadczenie pojawia się w mojej głowie i znika jak zdmuchnięty oddechem płomień świecy.
- Proszę poczekać, panienko- taksówkarz podbiega do mnie. Czuję silny zapach papierosów od którego robi mi się natychmiastowo niedobrze. Mężczyzna wkłada mi coś w dłoń. Podnoszę rzecz do oczu. To mała, prostokątna karteczka z nazwą firmy, imieniem, nazwiskiem, adresem i numerem telefonu- To moja wizytówka. Niech panienka zadzwoni, jeśli panienka będzie potrzebowała podwózki- puszcza mi oko i klepie po ramieniu potężną jak bochen chleba dłonią. Kiwam głową w podzięce, chowam kartonik do przedniej kieszeni spodenek i dotykam bramy. Jest zimna, matowa i lekko powyginana w niektórych miejscach.
- Powodzenia, panienko- taksówkarz posyła mi ostatni, pełen otuchy uśmiech i wsiada do samochodu.
- Jeszcze raz za wszystko dziękuję- mówię, ignorując rosnącą gulę w gardle. Macha wystawioną przez otwarte okno ręką, uruchamia silnik i rusza w drogę powrotną z piskiem opon.
Stoję przez chwilę, odprowadzając auto wzrokiem dopóki nie znika za horyzontem. Zaciskam dłoń na bramie i popycham ją lekko. Ustępuje z powolnym, przyprawiającym o gęsią skórkę zgrzytem, otwierając przede mną swój świat.
Pierwsze co rzuca mi się w oczy po przekroczeniu bramy, to marmurowa, potężna fontanna w kształcie kędzierzawego aniołka przy kości z ułamanym skrzydłem i z trąbką przy ustach. Jego tłuste rączki niepewnie trzymają instrument. Przechyla lekko główkę, z dala od rzeczy w jego paluszkach. Za przepiękną budowlą widać ogród. Dostrzegam krzaki pełne rozkwitających, białych róż; przypominają śnieg; są takie czyste i delikatne.
Idę przed siebie, ciągnąc walizkę na kółkach i uważnie się rozglądając. Zatrzymuję się przy krzakach śnieżnobiałych róż i wyciągam rękę. Dotykam kwiatu, rozkoszując się delikatną fakturą, słodkim, durzącym zapachem i dziwiąc się żywemu koloru liści, tak bardzo kontrastującym z dziewiczą bielą kwiatów. Odrywam jeden płatek, przesuwam go przed nosem i gwałtownym ruchem ściskam w dłoni. Uśmiecham się, czując dotyk mokrego jedwabiu na skórze. Wyrzucam to co pozostało z róży i idę dalej.
Kiedy mijam marmurową fontannę, z wrażenia wstrzymuję oddech. Przed sobą widzę ogromną, majestatyczną budowlę. Bardziej przypomina zamek, pałac należący do królewskiej rodziny niż dom, w którym mieszka którykolwiek z wiernych mojego ojca. Czuję dziwny ucisk, patrząc na szpiczaste iglice, prawie przebijające niebo nad sobą, wysokie kolumienki z pędzącym po ich ścianach trującym bluszczem, żelazne framugi, w których odbijają się lśniące szkłem szyby, koronkowe firanki wirujące na wietrze, ciężkie kotary w co poniektórych okiennicach. Wydaję mi się, że nie pasuję do tak pięknej, baśniowej wręcz scenerii; że jestem jedyną, do bólu przeciętną, rzeczą w tym onirycznym świecie. Monumentalny budynek przytłacza mnie; w jednej chwili atmosfera zagęszcza się; temperatura spada o kilka stopni, zupełnie jakby pogoda oddawała mój nastrój przygnębienia.
- Kim są moi krewni, że stać ich na tak ogromną rezydencję?- pytam siebie cicho. Mam świadomość, że nikt mi nie odpowie i to mnie dobija. Chcę, by ktoś wyjaśnił mi wszystkie dręczące mnie wątpliwości; wsparł mnie lub powiedział, co mam robić. Czuję jak niepewność rozpuszcza mój umysł od środka, powodując dezorientację.
Co mam teraz zrobić?
- Nie pasuję tu. To nie jest moja rodzina. Tata musiał się pomylić. Ja…- nie zdaję sobie sprawy, że mówię sama do siebie. Słowa same wydostają się z moich ust, bez udziału mojej świadomości. Kręcę głową- Ja…Ja nie wiem co mam…- mój żałosny monolog przerywa odgłos grzmotu. Zaczyna padać, zimne krople spadają z nieba i rozpryskują się na ziemi, kończąc swój krótki żywot. Stoję, moknąc, aż przed oczami nie robi mi się biało od błyskawicy przecinającej nieboskłon. Serce podchodzi mi do gardła ze strachu. Zaciskam mocniej dłonie na rączce walizki i biegnę przed siebie, ciężko dysząc.
Dobiegam do drzwi wejściowych- wielkich, żelaznych, bogato zdobionych ornamentami roślinnymi wrót i łapię za wiszącą przy nich staromodną kołatkę. Uderzam nią kilka razy o metal. Rozlega się nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Czekam aż ktoś mi otworzy.
Patrzę na skąpany w deszczu różany ogród; jak lodowate krople moczą delikatne kwiatowe płatki i wzdycham cicho. Przysuwam ucho do drzwi, chcąc wyłapać jakieś dźwięki, jednak nic nie słyszę. Zrezygnowana opieram się o klamkę i niechcący ją naciskam. Wrota otwierają się, a ja z impetem wpadam do środka.
- Prze- przepraszam!- czuję jak się czerwienię, ponieważ wtargnęłam nieproszona do czyjegoś domu- Przepraszam, jest tu ktoś?
Odpowiada mi głucha cisza. Rozglądam się uważnie po pomieszczeniu. Znajduję się w holu głównym. Korytarz utrzymany w zgaszonych barwach, z sufitu zwiesza się szklany żyrandol, wykuszowe okna zasłonięte są grubą, purpurową kotarą, ciemność rozświetla kilka świec w złotych kandelabrach. Czuję się jak we wnętrzu jakiegoś pałacu z jednej z bajek z dzieciństwa.
- Jak tu pięknie..- mówię cicho, pozwalając by na moich ustach wykwitł delikatny uśmiech- Czuję się jak księżniczka..- zachwycona idę do przodu. Wyobrażam sobie, że za mną po ziemi ciągnie się długi tren mojej ozdobnej sukni, szorując po posadzce, a ja jestem panią na tych włościach.
Staję na pierwszym stopniu schodów i coś, jakieś dziwne przeczucie, każe mi spojrzeć na lewo. Przekręcam głowę i zamieram.
Na kanapie pod jednym z okien leży jakiś chłopak. Ma rozczochrane, ciemnoczerwone włosy, lewą nogę zgiętą pod naprawdę dziwnym kątem i niesamowicie bladą cerę. Pierwsze, co myślę to to, że mam przed sobą manekina ludzkich rozmiarów i o ludzkiej aparycji, w dodatku wyglądającego na mojego rówieśnika. Jego skóra jest prawie przezroczysta, a usta, o zaskakująco ładnym jak na mężczyznę kroju, czerwone. Nie oddycha; jego klatka piersiowa nie podnosi się i nie opada pod wpływem wdechu i wydechu. Jego oczy nie poruszają się pod powiekami; nic mu się nie śni.
On nie śpi.
On się nie rusza.
O. Mój. Boże.
Rzucam torbę i walizkę, i podbiegam do chłopaka. Dotykam leżącej na jego brzuchu dłoni. Jest lodowato zimna i gładka jak marmur. Ma długie, szczupłe palce; jak pianista. Klękam obok kanapy i kładę głowę na jego piersi. Z przerażeniem odkrywam, że nie słyszę bicia jego serca. Podnoszę wzrok, modląc się w duchu, by zobaczyć jego otwarte oczy. Nic się jednak nie zmienia.
- Oh nie..- jęczę, sięgając po telefon. Palce latają mi jak szalone po klawiaturze, kiedy zdenerwowana próbuję wybrać numer na pogotowie. Gdy mam naciskać zieloną słuchawkę, jakaś ręka zdecydowanie zaciska się na aparacie. Patrzę zszokowana jak chłopak, którego jeszcze sekundę temu brałam za trupa, wstaje do pozycji siedzącej i wbija we mnie rozeźlony wzrok. Jego oczy mają jadowicie zielony odcień i pionowe źrenice, do złudzenia przypominające kocie oraz podniesione kąciki. Zabiera mój telefon i kładzie obok siebie. Przeciąga się i ziewa niczym znudzony kociak.
- Kim ty, do licha, jesteś?- rzuca mi spojrzenie spode łba. Ma basowy, melodyjny głos; przechodzi mi przez myśl, że naprawdę przyjemnie się go słucha. Ah, ale przecież on…
- Przecież ty nie…- wskazuję na niego palcem, jakbym go oskarżała- Twoje serce nie bije. Masz lodowato zimną skórę. Nie masz pulsu. Ty…- zdaję sobie sprawę jak głupio to brzmi, tym bardziej, że chłopak siedzi przede mną i widzę, że wszystko z nim w porządku- Ty nie…Nie żyjesz!
- Haa?- rzuca mi zdziwione spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Nagle otwiera szerzej oczy- Aa, o to chodzi.. To nie tak jak myślisz. To bardziej skomplikowana sprawa- mruga i patrzy na mnie zmrużonymi podejrzliwie oczami- Zaraz. Jak ty się tu w ogóle znalazłaś? I kim jesteś?
- Sakamaki?- pytam błagalnie, mając nadzieję, że on mi cokolwiek wyjaśni.
- Co?- mruga zaskoczony- Skąd znasz moje nazwisko? I czemu nie odpowiadasz na moje pytania tylko zadajesz własne? Kim ty, do cholery, jesteś? Zaczynasz mnie denerwować!
- Prze-przepraszam!- podnoszę się z kolan i, próbując nie potknąć się o rzucone przeze mnie torby, odchodzę kilka kroków do tyłu- Ja…Ja nie chciałam…
Chłopak błyskawicznie pojawia się przede mną.
- C-co..?
- Oooh, taak, na pewno tego nie chciałaś- oznajmia, przeciągając słowa. Szybkim ruchem łapie mnie za nadgarstek i wykręca go. Jęczę z bólu- Wpadasz niezapowiedziana i niezapraszana do czyjegoś domu i budzisz kogoś z drzemki. Masz nieszczęście, że tym kimś jest Ayato-sama, głupia. Należy ci się kara, wiesz?- zanim zdążę przyswoić sobie jego słowa i jakoś na nie zareagować, chłopak rzuca mnie na kanapę. Pochyla się nade mną, oblizując usta. Zamieram. Zapominam o bólu w nadgarstku.
- Może trochę zaboleć, nie będę delikatny za to, co zrobiłaś- mówi mi do ucha; jego ciepły oddech pieści moją skórę, wywołując niechciane dreszcze. Kręcę głową, jednak zamieram czując jego język na mojej szyi. Chłopak porusza nim w górę i w dół powolnymi, zmysłowymi ruchami, a ja walczę, by uwolnić się z jego uścisku.
- Prze-przestań..!- wbijam mu paznokcie w skórę nadgarstka, jednak on nic sobie z tego nie robi. Zaciskam zęby z bezsilności.
- Czas na twoją karę- odrywa się na kilka sekund. Panikuję, gdy przykłada mi coś ostrego do szyi. Czy to nóż?! Wiercę się jeszcze bardziej, czując jak coś mnie kłuje. Żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Boże, proszę..!
- Ayato, co ty wyprawiasz z naszym gościem?
Drugi męski głos. Trochę bardziej dojrzalszy i zrównoważony, jednak nie tak melodyjny jak głos czerwonowłosego. Przechodzą mnie ciarki.
- Tsk, że też musiałeś tu przyleźć, Reiji- prycha Ayato, schodząc ze mnie i przysiadając na kanapie. Natychmiast się podnoszę i przyciskając ręce do piersi, patrzę na nieznajomego. Jest wysoki, dobrze zbudowany mimo szczupłej sylwetki, ma czarne ulizane włosy, których grzywka zachodzi na ciemnoróżowe oczy o przenikliwym wejrzeniu, skrytych za okularami o cienkich oprawkach. Coś w jego postaci sprawia, że trudno mi oddychać. Przełykam ślinę niepewna.
- Dobrze wiesz, jakie zasady panują w tym domu- Reiji szybkim ruchem poprawia opadającą mu na twarz grzywkę i obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. Taksuje mnie powolnym, oceniającym wzrokiem, a na koniec podnosi wysoko czarne brwi- Mogę wiedzieć, kim jest ta ludzka dziewczyna i co tutaj robi?
- Hę? Myślałem, że ty mi to wyjaśnisz- Ayato zakłada długie ręce za głowę- Nie mam pojęcia, kim jest ten naleśnik. Rzuciła się na mnie, kiedy spokojnie spałem i zaczęła się do mnie dobierać jak jakaś wariatka.
Z oburzenia wciągam ze świstem powietrze.
- Ja wcale się do ciebie nie dobierałam! Chciałam tylko sprawdzić, czy żyjesz- nie ruszałeś się, więc..- docierają do mnie jego słowa, a dokładnie to jak mnie nazwał- Na- naleśnik..? Co masz na myśli.?- pytam, czując jak moje policzki oblewa gorący rumieniec.
- To że jesteś tak płaska, że z przodu przypominasz rozlazłego naleśnika- mówi Ayato z prostotą, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie- To przezwisko doskonale do ciebie pasuje.
- Wcale nie. Przestań mnie tak nazywać- zaciskam palce na materiale swetra, tuż obok złotego naszyjnika w kształcie pustego serca.
- Dlaczego? Przecież jesteś płaska- to zadziwiające, że nastoletni chłopak potrafi zachowywać się jak kapryśne dziecko, a ja mu się odgryzam, zupełnie jakby ta cała pseudo-kłótnia naprawdę mnie obchodziła. Kręcę głową, dając znak, że nie chcę kontynuować. Usta Ayato rozciągają się w szelmowskim uśmiechu. Reiji kręci głową i mruczy coś pod nosem. Nie wnikam, co mówi. Wstaję z kanapy, by znaleźć się jak najdalej od czerwonowłosego chłopaka, kiedy czuję jak na moim nadgarstku zaciska się zimna jak lód dłoń.
- Nigdzie nie idziesz- natrafiam na jadowicie zielone oczy Ayato. Zaczyna mnie do siebie przyciągać. Próbuję walczyć, ale chłopak jest silniejszy. Niczym bezwolna marionetka wpadam w jego ramiona. Nie mogę się ruszyć; trzyma mnie zbyt mocno. Odchyla moją szyję, odgarnia włosy i trwamy w takim ułożeniu przez chwilę, jakbyśmy chcieli wyryć to sobie w pamięci. Znów czuję coś ostrego tuż przy gardle, jednak głowę mam ułożoną pod kątem, który uniemożliwia mi zobaczenie czegokolwiek. Przymykam powieki, czekając na to co ma się wydarzyć.
- Co ty wyprawiasz, Ayato?!- kolejny męski głos. Głos należący do kogoś, kto ledwo panuje nad ogarniającą go złością. Otwieram oczy, w tej samej chwili, kiedy zwinięta pięść nieznajomego wbija się w oparcie kanapy. Słyszę trzask łamanego drewna; szczątki mebla rozpryskują we wszystkie strony, a moje serce zamiera ze strachu. Ayato odrywa się ode mnie i odskakuje w bok, kiedy białowłosy chłopak znów zamierza się, by uderzyć. Wykorzystując fakt, że jestem wolna, wstaję z kanapy, przebiegam nad rozrzuconymi bagażami i dobiegam do szklanego stolika po drugiej stronie pokoju. Żaden z obecnych nie próbuje mnie zatrzymać. Reiji patrzy na całą scenę z mieszaniną odrazy i znużenia.
- Co tobie, Subaru? Ta mała tak na ciebie działa?- Ayato wybucha głośnym śmiechem, strzepując z marynarki pozostałości po oparciu kanapy. Subaru zaciska dłonie w pięści.
- Przymknij się! O niczym nie masz pojęcia!
Ayato kręci powoli głową i rozkłada ręce w udawanym geście bezradności.
- Może i nie, ale wiem, że na mnie ma ona niesamowity wpływ. Kusi mnie bardzo, by jej spróbować- pociera kąciki ust palcem wskazującym z zagadkowym uśmiechem.
- Jeśli chcesz to zrobić, zabierz ją do swojego pokoju- mówi Reiji, znów poprawiając okulary.
- N-nie, słuchajcie, to jakieś nieporozumienie- cofam się do tyłu, aż potykam się o kanapę i padam na nią. Wyciągam przed siebie ręce w obronnym geście- Najlepiej będzie, jeśli sobie stąd pójdę i zapomnimy o tym, co się stało, dobrze?- mam wrażenie, że nikt mnie nie słucha; że moje słowa nic dla nich nie znaczą. Zaciskam wargi z bezsilności. Co mam zrobić?
- Zapewne tak zrobimy- zgadza się Reiji, obrzucając srogim spojrzeniem krążących wokół siebie Ayato i Subaru. Natychmiast przestają się gonić niczym posłuszne psy- jak już z tobą skończymy, kobieto- dokańcza spokojnym tonem. Serce podchodzi mi do gardła. Wbijam w niego przerażony wzrok, mając się jednak na baczności. Reiji opuszcza ramiona w dół, jakby szykując się do ataku.
- N-nie..- błagam cicho; nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Ci młodzi mężczyźni są niebezpieczni, a ja nie mam dokąd uciec- Zostawcie mnie..
- Hm?- kolejny głos, a po nim do akcji wkracza giętki język dotykający mojego policzka. Wzdrygam się i odskakuję. Mimo przepełniającego mnie strachu, moje ciało reaguje instynktownie. Patrzę na młodego chłopaka, który przed chwilą mnie polizał. Ma długie, zawijające się na końcach rudawe włosy, zielone, o ciemniejszym odcieniu niż tęczówki Ayato, oczy. Jasne usta układające się w delikatny wyraz zdziwienia i czarny kapelusz z różową wstążeczką dopełniają jego wygląd bawidamka i lekkoducha. Przysuwa się bliżej i wciąga nosem powietrze- Bitch- chan, jak ty słodko pachniesz. Zdajesz ty sobie sprawę, jak na nas działasz?
- Teraz ty, Laito? Po co wszyscy tutaj przyszliście?- Ayato prycha ze zniecierpliwieniem, z powrotem zajmując miejsce na kanapie- Byłem pierwszy, więc ja mam do niej pełne prawo.
- Jakiś ty niemiły, Ayato- kun- Laito cmoka z dezaprobatą i robi usta w ciup. Po chwili dodaje poważniej: Jedzeniem powinno się dzielić z innymi, a szczególnie ze swoją rodziną- pochyla się do mnie z wyciągniętym językiem.
- Co? Zostaw mnie!- odsuwam się jeszcze bardziej aż plecami dotykam czyjegoś ramienia. Ktoś kładzie mi dłoń na ramieniu- jest zadziwiająco drobna, z pewnością należy do jakiejś dziewczyny lub dziecka. Ta sama osoba zgarnia mi włosy z szyi i przejeżdża po niej chłodnym palcem. Czuję dreszcze.
- Pachniesz jak miodowa babeczka- głos przypomina ptasie ćwierkanie. Jest słodki i ciągnący się jak gęsty syrop- Teddy, musimy jej spróbować.
- Zachowuj się, Kanato. Ta dziewczyna jest naszym gościem- Reiji błyskawicznie pojawia się obok fioletowowłosego chłopaka z podkrążonymi oczami i łapie go za rękę, w której ściska pluszowego misia z opaską na lewym oku.
Tego jest dla mnie za wiele. Wszyscy tutaj zachowują się jak niepełni rozumu psychopaci, którzy chcą mi zrobić coś złego, a nie jak moja, prawdopodobnie, rodzina. Wstaję gwałtownie i ponownie zaczynam uciekać. Dobiegam do drzwi wejściowych i ciągnę za klamkę. Ani drgnie. Tłumię pisk przerażenia i odwracam się przodem do korytarza. Zgromadzeni śledzą uważnie każdy mój ruch, ciekawi co dalej zrobię. Rozpaczliwie szukam w głowie jakiegoś pomysłu, który pozwoli mi się stąd wydostać, ale w moim umyśle panuje pustka. Znów łapię za klamkę, ale nic to nie daje. Ogarnia mnie frustracja; kilka razy uderzam dłonią w metal, jakby to miało sprawić, że drzwi się otworzą. Z tyłu dobiega mnie cichy śmiech- brzmi niczym tłuczenie szkła.
Po chwili słyszę jeszcze jeden głos. Jest najcichszy i jednocześnie najbardziej przerażający i dreszczogenny:
- Uciszcie się. Przez was nie słyszę muzyki.
Na kanapie, na której wcześniej siedzieli Laito i Kanato leży teraz wysoki, jasnowłosy chłopak. Ma zamknięte oczy, słuchawki w uszach i powyciągany kremowy sweter na sobie.
Ayato prycha i znikąd pojawia się przy mnie. Opiera rękę o drzwi i staje tak, aby odgrodzić mnie od reszty.
- Do diaska, trzymajcie się od niej z daleka. Jest moja- łapie mnie za rękę i wykręca ją pod bolesnym kątem. Zaciskam usta.
- Nikt cię tu nie zapraszał, Shu- mówi Reiji, jednak blondwłosy chłopak nie odpowiada mu. Okularnik zgrzyta zębami- Niewdzięczny leń- syczy ze złością.
- Coraz więcej osób chcę cię spróbować, Bitch- chan- Laito teatralnym gestem odgarnia włosy z oczu. Wydaje z siebie cichy chichot- Powinnaś czuć się zaszczycona.
- Nic dla mnie nie zostanie, jeśli wszyscy się na nią rzucicie- narzeka Kanato, przyciskając do siebie pluszaka.
- Kim ona właściwie jest?- syczy Subaru, zwijając dłonie w pięść.
Reiji wzdycha, przechodząc na środek pomieszczenia. Przypomina mi teraz ojca stojącego na mównicy i wygłaszającego kazanie do zgromadzonych tłumnie wiernych.
- Właśnie tego od kilku minut próbuję się dowiedzieć- poprawia wpadające mu do oczu włosy i wbija we mnie naglący wzrok- Proszę, powiedz nam kim jesteś i co tu robisz?
Gwałtowna zmiana jego zachowania konfuduje mnie i przez chwilę nie bardzo wiem, co mam odpowiedzieć. Ponaglana niecierpliwym ruchem jego ręki, niepewnie zaczynam się przedstawiać:
- Mam na imię Yui. Komori Yui. Zostałam wysłana do waszej rezydencji z polecenia mojego ojca, Komori Seijiego- widzę, że jego imię wywołuje reakcję u Reijiego. Okulary ponownie zsuwają się z jego nosa, jednak on ich nie poprawia. Patrzy ponuro w podłogę pod swoimi stopami, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Leżący na kanapie Shu otwiera oczy. Mają intensywnie niebieski kolor.
- Seiji?- pyta blondyn, a ja czuję jak moje serce na moment zamiera- Jesteś jego córką?
Zupełnie jakby nie słyszał tego, co mówiłam wcześniej; jakby mnie wcale nie słuchał. Ayato rzuca mi natarczywe spojrzenie, ale nic nie mówi. Ja też się nie odzywam; kiwam tylko głową.
- Naprawdę?- Shu wydaje się być szczerze zdziwiony. Po chwili jego wyraz twarzy zmienia się na śmiertelnie znudzony, chłopak zakłada ręce za głowę na kształt prowizorycznej poduszki i zamyka oczy- Musiałem się pomylić, nieważne. Widzę jednak, że Pastor postanowił dotrzymać swojej części umowy.
- Umowy?- pytam. Szukam wzrokiem odpowiedzi w kocich oczach Ayato, ale widać, że on również nic nie wie. Kręci głową.
- O czym ty, cholera, gadasz? Jaka umowa? I jaki to ma związek z Naleśnikiem?- wypuszcza z uścisku mój obalały nadgarstek. Czuję lekkie pulsowanie, jakby chodzące robaki pod skórą.
- Ty coś wiesz- to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Reiji podchodzi do kanapy, na której leży Shu- Skoro tak, wytłumacz nam wszystkim, co się tutaj dzieje.
W pomieszczeniu zapada brzemienna cisza. Wszyscy wbijamy naglące spojrzenie w blondyna. W końcu powietrze wypełnia przeciągłe westchnienie:
- Jakie to irytujące.. Kościół przysłał nam tę dziewczynę na prośbę ojca w charakterze „Ofiarnej narzeczonej”.
- Co?!- razem z Ayato, Kanato i Laito wydobywamy z siebie zdziwiony okrzyk. Jak to- co Kościół ma z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego miałby zrobić coś tak.. Nic z tego nie rozumiem. Podnoszę wzrok i natrafiam na uważne spojrzenie zielonych oczu Ayato. On coś wie; wie o co chodzi Shu, jednak nie śmiem mieć nadziei, że cokolwiek mi powie. Nie liczę na to. Chłopak obserwuje mnie przez chwilę, jakby szukając czegoś w mojej twarzy. Czuję się niepewnie pod wpływem jego spojrzenia, więc odwracam głowę.
Subaru zaciska dłonie w pięści. Wygląda jakby znowu chciał coś zniszczyć.
- Chcesz powiedzieć, że przysłali ją tutaj jako kolejną ofiarę?
Kanato i Laito wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Chłopak z ciemnymi kręgami pod oczami przytula mocniej pluszowego misia. Kapelusznik zakłada ręce na piersi i chichocze pod nosem.
- Rozumiem- Reiji odwraca się w moją stronę. Poprawia okulary powolnym, zamyślonym ruchem- Czyli jesteś naszą nową ofiarą. Dobrze wiedzieć.
Ayato prychnąwszy, przysuwa się bliżej mnie.
- Ani ważcie się ją ruszyć. To moja własność. Zabiję tego, kto będzie próbował się do niej dobrać.
Laito kręci głową.
- A ty znowu swoje, Ayato- kun. Jesteś niereformowalny, wiesz?
- Zamknij się, ona należy do mnie!
- Niby jakie masz prawo decydować o tym, kto pierwszy jej skosztuje? Nie jesteś najważniejszy- Kanato, przyciskając mocniej pluszaka, mierzy Ayato zuchwałym spojrzeniem. Ma ogromne, jasnofioletowe oczy, w których migoczą tajemnicze iskierki.
- Przestańcie się zachowywać jak dzieci- wzdycha Reiji, zwracając się do Shu- A o co chodzi z umową, o której wcześniej wspomniałeś?
- Kościół obiecał Seijiemu sporą kwotę pieniędzy za oddanie jedynej córki do naszej rezydencji. Miała zostać naszą ofiarą, z którą moglibyśmy zrobić co tylko chcemy, ale jej ojciec postawił warunek, aby jej nie zabijać, a nasz się na to zgodził i dał mu słowo- Shu otwiera oczy i patrzy na mnie przenikliwymi, niebieskimi oczami. Pod wpływem jego spojrzenia robi mi się przeraźliwie zimno. Mam wrażenie, że jego słowa skierowane są tylko do mnie- Nie możemy jej zabić. Przynajmniej nie teraz.
Czuję jak coś we mnie pęka. Odnajdując w sobie nieznane siły, odpycham Ayato, który nawet nie próbuje mnie zatrzymać, i rzucam się przed siebie. Pech chce, że wykonawszy zaledwie kilka kroków, potykam się i upadam na podłogę, tam gdzie nie chroni jej miękki dywan. Czuję mrowiący ból w kolanie, a po chwili widzę jak na obdartej skórze pojawia się kropla krwi.
Zapada cisza. Atmosfera gęstnieje w ciągu kilku sekund. Mieszkańcy rezydencji patrzą na mnie niczym na świeżą zdobycz. Ich przenikliwe, wygłodniałe spojrzenia przenikają mnie na wylot. Ich wzrok koncentruje się na moim zranionym kolanie.
A właściwie, na krwi spływającej cienkim strumyczkiem po mojej nodze.
To nie są ludzie. To…
- Wampiry. Jesteście wampirami- rzucam w przestrzeń. Laito parska wymownym śmiechem. Jego oczy lśnią jak szmaragdy. Tak jak wpatrzone we mnie slepia pozostałej piątki.
- Oczywiście, że tak, Bitch-chan. Umierałem z ciekawości, kiedy się tego domyślisz- rzucam się do ucieczki, a Laito głośno się śmieje. Ignorując kłujący ból w kolanie, biegnę przed siebie. Mijam korytarz pełen szeregów jednakowo wyglądających drzwi, podążam jednak dalej. Uciekam na oślep; wybieram losowe lokacje. Wbiegam na kręte schody prowadzące na pierwsze piętro. Ciągnę za klamkę pierwszych z brzegu drzwi. Zamknięte. Tak samo pozostałe. Biegnę dalej; pociągam za kolejne drzwi; przekręcam kolejne gałki, lecz nic to nie daje. Zduszam strach w zarodku; nie mogę się teraz poddać; nie mogę się zdekoncentrować. Muszę uciekać.
Na końcu trzeciego piętra dostrzegam maleńki stolik. Na koronkowej serwetce leży staromodny aparat telefoniczny ze słuchawką i kablem ginącym pod okryciem. Czując nagłe ożywienie, lecę do stolika jak na skrzydłach, łapię za słuchawkę i zaczynam wykręcać odpowiedni numer. Z początku nie dochodzi do mnie delikatne buczenie ciszy w słuchawce; zrzucam winę na szalejącą burzę za oknem za problemy z łącznością. Dopiero później zdaję sobie sprawę, kiedy muskam słuchawkę palcem, że nie wyczuwam kabla. Mam bardzo złe przeczucia, gdy zaglądam pod stolik. Widzę odłączony kabel. A właściwie, został on przegryziony.
Powietrze wypełnia głośny, dziecięcy śmiech. Kanato opiera się plecami o ścianę. Koło niego stoją dwa stoły aż uginające się pod ciężarem słodkości na nim. Na ozdobnych, porcelanowych talerzykach leżą najróżniejsze rodzaje kruchych ciasteczek, ciasta w całości wykonane z mlecznej czekolady, z waniliową polewą, z ciągnącym się, gorącym karmelem, z alkoholem, babeczki z kolorowym lukrem i strategicznie rozmieszczonymi owocami. Wyglądają niesamowicie smakowicie; aż cieknie ślinka. Kanato ma na sobie za duże ubranie, które nadaje mu komiczny wygląd dziecka próbującego upodobnić się do dorosłego. Jednak nie jest mi do śmiechu, gdy na niego patrzę. Jego oczy żarzą się mocnym i niepokojącym blaskiem. Nie wiem, co jest bardziej przerażające- postać chłopaka czy jego przytulanka.
Słyszę jakiś szelest za sobą. Rzucam słuchawkę z przegryzionym kablem i podejmuję ucieczkę. Ponownie krążę po nieznanych mi korytarzach, ciągnąc za klamki i gałki w nadziei, że uda mi się otworzyć którekolwiek z drzwi. Zbiegam po schodach, nie przejmując się dokąd mnie zaprowadzą. Byle jak najdalej stąd, od tych niewyżytych psychopatów.
On kłamie.
Shu kłamie.
Mój ojciec nigdy nie wysłałby mnie do posiadających mordercze skłonności wampirów. Nigdy. To musi być pomyłka- zapewne tata pomylił adresy, nazwiska, może nawet sam fakt, że mam jechać do, podobno, naszej rodziny. Dlaczego naszymi krewnymi są żądne krwi potwory? Przecież i mój ojciec, i ja jesteśmy ludźmi, więc skąd pomysł, że mielibyśmy być spokrewnieni z tymi monstrami? To musi być jakieś kosmiczne nieporozumienie.
Albo wyjątkowo realistyczny koszmar.
Komentarze
No nieźle... Nie wiem co powiedzieć. Te cudowne, długie opisy. Tak krótka scena, a tak ładnie przedstawiona. Cudownie. Mam nadzieję, że dalej będzie to ff szło takim płynnym rytmem. Naprawdę przyjemnie mi się to czytało. Aww~ No dalej nie mogę z tych przewspaniałych opisów. Dwa słowa: Chcę więcej.
Na pewno zostanę tu na dłużej i z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnych rozdziałów. Już nie mogę doczekać się następnego.
No cóż. Pozostaje mi tylko życzyć dużo produktywnej weny.
Staram się, aby moje opowiadanie nie było napisane "na szybko", bez ładu i składu; spędzam nad nim trochę czasu, aby je dopracować ;)
Podoba mi się, że zostawiłaś Yui. Jakoś po czasie, kiedy zapoznałam się nie tylko z anime, polubiłam ją. Ciekawa jestem którego z chłopców będziesz forsować (strzelam że Ayato) i jak zbudujesz ich charaktery. No, ode mnie na razie tyle. Idę czytać dalej. ;)
To chyba stanie się tradycją, że pod każdym postem będziecie mi wytykali błędy- chyba zatrudnię jakiegoś korektora czy coś, bo to zaczyna stawać się jakąś plagą xD
Wiem, że mój styl może wydawać się specyficzny, ale pracowałam nad nim bardzo długo i przynajmniej mam pewność, że nikt go nie podrobi ;)