Diabolik Lovers- Prolog
Prezentuję moje fanfiction z anime ,,Diabolik Lovers". Będzie to zupełnie nowa historia, z nowymi postaciami, nową fabułą i nowymi zwrotami akcji. Pojawią się znani bohaterowie, ale mam nadzieję, że ci wymyśleni przeze mnie również skradną Twoje serce.
Główną bohaterką jest Komori Yui- jednak nie jest to ta sama lebiega, którą dane Ci było oglądać na ekranie komputera- tutaj ta urocza blondyneczka pokaże na co ją stać i że nie da sobą pomiatać szóstce sadystycznych wampirów...do czasu.
Serdecznie zapraszam Cię do lektury prologu mojego fanfiction i do zostawienia komentarza pod spodem. To niezwykle motywuje.
Mój ojciec liczy sobie ponad czterdzieści lat, lecz wygląda na dużo młodszego. Proste włosy koloru blond, głęboko osadzone szare oczy, mocno zarysowany podbródek i żylasta szyja nadają mu zupełnie innej aparycji i tylko zmarszczki na dłoniach i w kącikach oczu zdradzają jego prawdziwy wiek i zmęczenie jego ciała. Trzyma sękate dłonie o niesamowicie długich palcach założone na piersi i patrzy z lekką naganą na papierosa w ustach taksówkarza. Nieznacznie kręci głową, jakby dorosły kierowca był niesfornym dzieckiem.
Z uśmiechem podchodzę do ojca. Ma na sobie długą czarną szatę, koloratkę przy kołnierzu, na wysokości piersi wisi masywny złoty krzyż- symbol jego przynależności do Parafii. Łapię go pod rękę; dopiero pod wpływem mojego dotyku odwraca głowę w moim kierunku. Nie wygląda na szczęśliwego; jego szare oczy wyrażają bezdenny smutek, zagubienie i żal.
- W porządku, ojcze. Wiem, że nie ma innego wyjścia- mówię pewnym głosem, ale tak by tylko stojący obok mnie mężczyzna usłyszał. Ściskam jego ramię w próbie dodania mu otuchy- Wszystko jest dobrze. Rozumiem to.
Pastor Parafii patrzy na mnie uważnie. Nie jesteśmy do siebie ani trochę podobni- może tylko jasne włosy mogłyby o tym świadczyć, jednak nawet ich faktura jest inna- moje w dotyku są jak jedwab, ojca- jak siano. Z bliska dostrzegam kilka srebrnych nitek.
- Yui- mówi pastor, dotykając mojej dłoni. Kręci głową, jakby chciał zacząć od nowa, wzdycha i ściska moje palce- Yui, wiem, że dasz sobie radę. Cokolwiek by się nie działo, wiem, że ze wszystkim dasz sobie radę. Prawda?- ojciec rzuca mi błagalne spojrzenie. Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Dopóki te słowa nie wydostają się z jego ust, jestem o tym przekonana i pewna, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz pojawiają się wątpliwości, które jak stado sępów krążą po mojej głowie. Próbuję przybrać na twarz najbardziej szczery uśmiech na jaki mnie stać, by pokrzepić ojca.
- Oczywiście, że tak, ojcze- staram się, by w moim głosie nie było słychać ani krztyny strachu czy niepewności. Tata musi mi uwierzyć. I ja sobie samej też.- Przecież jadę mieszkać do naszych dalekich krewnych. Nigdy ich nie widziałam, więc to dobra okazja, aby ich w końcu poznać. Jestem ciekawa jacy oni są, jakie mają zainteresowania i poglądy. W sumie nie mogę się już tego doczekać- podnoszę głowę z szerokim, udawanym uśmiechem i ściskam sękatą dłoń ojca. Mdli mnie od tego, że muszę udawać; że nie mogę powiedzieć ojcu jak bardzo się denerwuję i obawiam tego spotkania; że wcale nie czuję się tak pewnie. Wiem, że tata potrzebuje pocieszenia; że potrzebuje wsparcia. On wybiera się na misję nawracająca do Europy, a ja wyjeżdżam do krewnych- wiadomo, kto ma gorzej. Dlatego robię wszystko, aby ojciec uwierzył. Kłamiąc, czuję się jak aktorka na scenie, której nikt nie dał nowego scenariusza i musi improwizować, aby ciągnąć grę dalej. Przełykam z trudem ślinę.
- Będzie dobrze- mówię z naciskiem, ale i z uśmiechem. Ojciec wzdycha i kiwa głową na znak zgody. Zastanawiam się, czy ja również jestem tak blada, czy jednak udaje mi się to ukryć, patrząc na pooraną zmarszczkami twarz pastora.
- Tak. Tak, będzie dobrze- tata ze świstem wypuszcza powietrze i mruga zdziwiony, jakby nie zdając sobie sprawy, że dotąd je wstrzymuje. Kiwa głową i puszcza moją dłoń; opuszcza ramiona i głowę. Czując nagły smutek, podchodzę do drzwi od strony pasażera i kładę dłoń na klamce. Tata podchodzi do kierowcy na taką odległość, aby nie musieć wdychać dymu z papierosa.
- Zna pan drogę?- taksówkarz kiwa tylko głową, wypluwając niedopałek na ziemię i przydeptując go obcasem buta. Pastor wzdycha- Doskonale. Proszę uważać na moją córką i upewnić się, że dotrze do krewnych cała i zdrowa.
- Kiedy Ojciec wyrusza do Europy?- kierowca patrzy na tatę. Ma zachrypnięty, rwący się głos, który sprawia, że czuję się nieswojo słuchając go.
- Dzisiaj wieczorem. Będę płynąć promem aż do Hiszpanii; później przesiądę się w pociąg do Paryża- ojciec ponownie wzdycha, jakby mówienie innym o swoich planach sprawiało mu ból.
- Czeka Ojca długa droga, jak widzę- kierowca taksówki kiwa głową, otwierając drzwi samochodu. Zachęcająco macha ręką w kierunku środka auta- Niech panienka wsiada i zapina pasy. Zaraz wyruszamy.
- Dobrze- mówię cicho. Mam wielką ochotę podbiec do ojca i rzucić mu się na szyję, wtulić twarz w jego szyję, poczuć jego znajomy zapach, by poczuć się bezpiecznie. Jednak nie robię tego. Otwieram drzwi, biorę głęboki wdech i schylam się, by wejść do środka. Nagle czuję żylasty, ale mocny ucisk na przedramieniu.
- Yui, poczekaj, proszę- tata nerwowo przygryza wargi. Przenoszę na niego zdziwiony wzrok- Chciałbym ci coś dać zanim wyjedziesz- ojciec sięga do kieszeni kościelnej szaty i wyciąga z niej mały, satynowy woreczek w kolorze głębokiej jak najciemniejsza noc czerni- Wyciągnij rękę- prosi, a kiedy to robię, kładzie go na mojej dłoni.
- Co to jest?- pytam, podnosząc wzrok na jego twarz, na której gości teraz delikatny uśmiech. A właściwie jego cień, bo uśmiech nie dosięga jego poważnych oczu.
- Otwórz to na miejscu, kiedy będziesz sama. Zawsze trzymaj blisko siebie, by w razie czego, jakichkolwiek kłopotów, móc się pocieszyć. Ta rzecz będzie ci o mnie przypominać, kiedy mnie przy tobie nie będzie, Yui- tata patrzy na mnie poważnymi, szarymi oczami. Ma takie samo spojrzenie jak wtedy, kiedy wygłasza kazanie przed tłumem wsłuchanych w jego głos wiernych, kiedy opowiada o Bogu i Jego miłości, dobroci, miłosierdziu i życiu, które dla każdego powinno być wzorem do naśladowania, by żyć godnie i cnotliwie. Kiwam głową, wsuwając pakunek do tylnej kieszeni krótkich spodenek.
- Obiecuję, ojcze- uśmiecham się. Tata robi to samo. Tę samą rękę, którą wcześniej trzymał satynowy woreczek, wplata mi w jasne loki i tarmosi je lekko, jakbym znów była małą dziewczynką. Po chwili przyciąga mnie do siebie na krótkie przytulenie. Obejmuję go w pasie i przymykam na chwilę oczy, rozkoszując się faktem, że ojciec jest blisko mnie i mogę znów poczuć jego uspokajający dotyk. Wdycham jego zapach- mieszankę kadzidła, kredy, metalu i popiołu. Czuję jak ojciec się odsuwa.
- W porządku, idź już. Nie mogę dłużej cię zatrzymywać- tata kiwa mi głową, dając znak, bym wsiadała do środka. Robię to. Taksówkarz zasiada za kierownicą i zapuszcza silnik. Otwieram okno i mówię do stojącego na poboczu ojca:
- Będę za tobą tęsknić, ojcze.
Pastor wykonuje pośpieszny, niedbały znak krzyża, dając mi błogosławieństwo na czekającą mnie długą drogę.
- Idź z Bogiem, Yui. Niech On cię poprowadzi i pomaga w trudnych chwilach.
Żegnam się szybko i schylam głowę z szacunkiem. Zamykam okno, powstrzymując napływające mi do oczu łzy, zapinam pas bezpieczeństwa i podnoszę wzrok. Chcę jeszcze raz ujrzeć postać ojca zanim się rozstaniemy na nie wiadomo jak długi czas. Kierowca rusza z przenikliwym piskiem opon.
Mojego taty jednak już nie ma na drodze.
Prezentuję moje fanfiction z anime ,,Diabolik Lovers". Będzie to zupełnie nowa historia, z nowymi postaciami, nową fabułą i nowymi zwrotami akcji. Pojawią się znani bohaterowie, ale mam nadzieję, że ci wymyśleni przeze mnie również skradną Twoje serce.
Główną bohaterką jest Komori Yui- jednak nie jest to ta sama lebiega, którą dane Ci było oglądać na ekranie komputera- tutaj ta urocza blondyneczka pokaże na co ją stać i że nie da sobą pomiatać szóstce sadystycznych wampirów...do czasu.
Serdecznie zapraszam Cię do lektury prologu mojego fanfiction i do zostawienia komentarza pod spodem. To niezwykle motywuje.
Diabolik Lovers- prolog
Kiedy schodzę na dół, taksówka już czeka. Kierowca opiera się o otwarte drzwi samochodu, trzymając w ręku tlącego się papierosa. Rozmawia z odwróconym tyłem pastorem naszego kościoła, a moim ojcem, kiwając co chwila głową. Łapię za rączki walizki i zaczynam sprowadzać ją po schodach. W momencie gdy staję z bagażami przed taksówką, kierowca wkłada wypalonego niemal do końca papierosa do ust, dając znak końca rozmowy i otwiera bagażnik. Bierze ode mnie torby i zaczyna układać je w środku. Nie przyjmuje mojej pomocy, machając z niecierpliwością ręką. Podchodzę więc do ojca, chcąc się z nim pożegnać.Mój ojciec liczy sobie ponad czterdzieści lat, lecz wygląda na dużo młodszego. Proste włosy koloru blond, głęboko osadzone szare oczy, mocno zarysowany podbródek i żylasta szyja nadają mu zupełnie innej aparycji i tylko zmarszczki na dłoniach i w kącikach oczu zdradzają jego prawdziwy wiek i zmęczenie jego ciała. Trzyma sękate dłonie o niesamowicie długich palcach założone na piersi i patrzy z lekką naganą na papierosa w ustach taksówkarza. Nieznacznie kręci głową, jakby dorosły kierowca był niesfornym dzieckiem.
Z uśmiechem podchodzę do ojca. Ma na sobie długą czarną szatę, koloratkę przy kołnierzu, na wysokości piersi wisi masywny złoty krzyż- symbol jego przynależności do Parafii. Łapię go pod rękę; dopiero pod wpływem mojego dotyku odwraca głowę w moim kierunku. Nie wygląda na szczęśliwego; jego szare oczy wyrażają bezdenny smutek, zagubienie i żal.
- W porządku, ojcze. Wiem, że nie ma innego wyjścia- mówię pewnym głosem, ale tak by tylko stojący obok mnie mężczyzna usłyszał. Ściskam jego ramię w próbie dodania mu otuchy- Wszystko jest dobrze. Rozumiem to.
Pastor Parafii patrzy na mnie uważnie. Nie jesteśmy do siebie ani trochę podobni- może tylko jasne włosy mogłyby o tym świadczyć, jednak nawet ich faktura jest inna- moje w dotyku są jak jedwab, ojca- jak siano. Z bliska dostrzegam kilka srebrnych nitek.
- Yui- mówi pastor, dotykając mojej dłoni. Kręci głową, jakby chciał zacząć od nowa, wzdycha i ściska moje palce- Yui, wiem, że dasz sobie radę. Cokolwiek by się nie działo, wiem, że ze wszystkim dasz sobie radę. Prawda?- ojciec rzuca mi błagalne spojrzenie. Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Dopóki te słowa nie wydostają się z jego ust, jestem o tym przekonana i pewna, że wszystko będzie dobrze. Jednak teraz pojawiają się wątpliwości, które jak stado sępów krążą po mojej głowie. Próbuję przybrać na twarz najbardziej szczery uśmiech na jaki mnie stać, by pokrzepić ojca.
- Oczywiście, że tak, ojcze- staram się, by w moim głosie nie było słychać ani krztyny strachu czy niepewności. Tata musi mi uwierzyć. I ja sobie samej też.- Przecież jadę mieszkać do naszych dalekich krewnych. Nigdy ich nie widziałam, więc to dobra okazja, aby ich w końcu poznać. Jestem ciekawa jacy oni są, jakie mają zainteresowania i poglądy. W sumie nie mogę się już tego doczekać- podnoszę głowę z szerokim, udawanym uśmiechem i ściskam sękatą dłoń ojca. Mdli mnie od tego, że muszę udawać; że nie mogę powiedzieć ojcu jak bardzo się denerwuję i obawiam tego spotkania; że wcale nie czuję się tak pewnie. Wiem, że tata potrzebuje pocieszenia; że potrzebuje wsparcia. On wybiera się na misję nawracająca do Europy, a ja wyjeżdżam do krewnych- wiadomo, kto ma gorzej. Dlatego robię wszystko, aby ojciec uwierzył. Kłamiąc, czuję się jak aktorka na scenie, której nikt nie dał nowego scenariusza i musi improwizować, aby ciągnąć grę dalej. Przełykam z trudem ślinę.
- Będzie dobrze- mówię z naciskiem, ale i z uśmiechem. Ojciec wzdycha i kiwa głową na znak zgody. Zastanawiam się, czy ja również jestem tak blada, czy jednak udaje mi się to ukryć, patrząc na pooraną zmarszczkami twarz pastora.
- Tak. Tak, będzie dobrze- tata ze świstem wypuszcza powietrze i mruga zdziwiony, jakby nie zdając sobie sprawy, że dotąd je wstrzymuje. Kiwa głową i puszcza moją dłoń; opuszcza ramiona i głowę. Czując nagły smutek, podchodzę do drzwi od strony pasażera i kładę dłoń na klamce. Tata podchodzi do kierowcy na taką odległość, aby nie musieć wdychać dymu z papierosa.
- Zna pan drogę?- taksówkarz kiwa tylko głową, wypluwając niedopałek na ziemię i przydeptując go obcasem buta. Pastor wzdycha- Doskonale. Proszę uważać na moją córką i upewnić się, że dotrze do krewnych cała i zdrowa.
- Kiedy Ojciec wyrusza do Europy?- kierowca patrzy na tatę. Ma zachrypnięty, rwący się głos, który sprawia, że czuję się nieswojo słuchając go.
- Dzisiaj wieczorem. Będę płynąć promem aż do Hiszpanii; później przesiądę się w pociąg do Paryża- ojciec ponownie wzdycha, jakby mówienie innym o swoich planach sprawiało mu ból.
- Czeka Ojca długa droga, jak widzę- kierowca taksówki kiwa głową, otwierając drzwi samochodu. Zachęcająco macha ręką w kierunku środka auta- Niech panienka wsiada i zapina pasy. Zaraz wyruszamy.
- Dobrze- mówię cicho. Mam wielką ochotę podbiec do ojca i rzucić mu się na szyję, wtulić twarz w jego szyję, poczuć jego znajomy zapach, by poczuć się bezpiecznie. Jednak nie robię tego. Otwieram drzwi, biorę głęboki wdech i schylam się, by wejść do środka. Nagle czuję żylasty, ale mocny ucisk na przedramieniu.
- Yui, poczekaj, proszę- tata nerwowo przygryza wargi. Przenoszę na niego zdziwiony wzrok- Chciałbym ci coś dać zanim wyjedziesz- ojciec sięga do kieszeni kościelnej szaty i wyciąga z niej mały, satynowy woreczek w kolorze głębokiej jak najciemniejsza noc czerni- Wyciągnij rękę- prosi, a kiedy to robię, kładzie go na mojej dłoni.
- Co to jest?- pytam, podnosząc wzrok na jego twarz, na której gości teraz delikatny uśmiech. A właściwie jego cień, bo uśmiech nie dosięga jego poważnych oczu.
- Otwórz to na miejscu, kiedy będziesz sama. Zawsze trzymaj blisko siebie, by w razie czego, jakichkolwiek kłopotów, móc się pocieszyć. Ta rzecz będzie ci o mnie przypominać, kiedy mnie przy tobie nie będzie, Yui- tata patrzy na mnie poważnymi, szarymi oczami. Ma takie samo spojrzenie jak wtedy, kiedy wygłasza kazanie przed tłumem wsłuchanych w jego głos wiernych, kiedy opowiada o Bogu i Jego miłości, dobroci, miłosierdziu i życiu, które dla każdego powinno być wzorem do naśladowania, by żyć godnie i cnotliwie. Kiwam głową, wsuwając pakunek do tylnej kieszeni krótkich spodenek.
- Obiecuję, ojcze- uśmiecham się. Tata robi to samo. Tę samą rękę, którą wcześniej trzymał satynowy woreczek, wplata mi w jasne loki i tarmosi je lekko, jakbym znów była małą dziewczynką. Po chwili przyciąga mnie do siebie na krótkie przytulenie. Obejmuję go w pasie i przymykam na chwilę oczy, rozkoszując się faktem, że ojciec jest blisko mnie i mogę znów poczuć jego uspokajający dotyk. Wdycham jego zapach- mieszankę kadzidła, kredy, metalu i popiołu. Czuję jak ojciec się odsuwa.
- W porządku, idź już. Nie mogę dłużej cię zatrzymywać- tata kiwa mi głową, dając znak, bym wsiadała do środka. Robię to. Taksówkarz zasiada za kierownicą i zapuszcza silnik. Otwieram okno i mówię do stojącego na poboczu ojca:
- Będę za tobą tęsknić, ojcze.
Pastor wykonuje pośpieszny, niedbały znak krzyża, dając mi błogosławieństwo na czekającą mnie długą drogę.
- Idź z Bogiem, Yui. Niech On cię poprowadzi i pomaga w trudnych chwilach.
Żegnam się szybko i schylam głowę z szacunkiem. Zamykam okno, powstrzymując napływające mi do oczu łzy, zapinam pas bezpieczeństwa i podnoszę wzrok. Chcę jeszcze raz ujrzeć postać ojca zanim się rozstaniemy na nie wiadomo jak długi czas. Kierowca rusza z przenikliwym piskiem opon.
Mojego taty jednak już nie ma na drodze.
Komentarze
Mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej ;3
Amai Etco
Przechodząc. Naprawdę nieźle się zapowiada. Wszystko jest ładnie opisane. Nie lecisz z szybkim tempem i oby tak zostało. Lubię "kwieciste" opisy (jednakże bez przesady, chodź, czemu nie - zależy jakim kunsztem są napisane).
Zauważyłam kilka powtórzeń, ale poza tym, zapowiada się fajnie.
No, to lecę czytać dalej~!